podróżując jako weganka

Nie mogę powiedzieć, że podróżuję bardzo często. Szkoła, codzienne obowiązki – wszystko to nieco ogranicza moje możliwości. Jednak podróżowanie na pewno jest moją pasją i gdy tylko nadarza się okazja do jakiejś wycieczki, nie przepuszczam jej tak łatwo. Odkąd zostałam weganką podróżowanie mogłoby się wydawać znacznie trudniejsze, ale byłam zdziwiona dostępnością i popularnością produktów pochodzenia roślinnego w każdym kraju. Nie mogę powiedzieć, że zawsze było mi łatwo, ale nie mam też prawa narzekać, bo tak naprawdę w każdym miejscu potrafiłam sobie poradzić bez większych problemów.

Zacznijmy od podstaw. Licząc od kwietnia poprzedniego roku, gdy moja dieta roślinna została wcielona w życie, byłam w następujących krajach:

  • Czechy i Austria (maj 2015)

Do Czech i Austrii pojechałam na pięciodniową wycieczkę klasową. Szczerze mówiąc, trudno mi teraz przypomnieć sobie, co dokładnie jadłam i gdzie. Na pewno wzięłam ze sobą bardzo dużo bananów, daktyli, płatków owsianych, cukru kokosowego, suszonych owoców i wafli ryżowych. Kilka razy na śniadanie robiłam owsiankę, bo było to możliwe w miejscach, w których mieliśmy dostęp do aneksu kuchennego. Zdarzyło mi się też przygotować naleśniki z płatków owsianych, którymi zajadała się cała grupka znajomych przebywających w naszym pokoju. W miejscach, w których nie było możliwości przygotowania sobie posiłku samemu, na śniadania i kolacje jadłam chleb z ogórkiem lub te rzeczy, które miałam ze sobą – owoce, wafle kukurydziane itp. Nie miałam z tym żadnego problemu. Gdy obiad mieliśmy zjeść na mieście, również nie było z tym większego kłopotu. Raz usiadłam ze znajomymi w zwyczajnym barze i podczas gdy oni jedli swoje mięsne dania, ja zamówiłam pizzę z warzywami, bez sera. Innym razem poszłam z koleżanką do makaroniarni, gdzie zjadłam noodle (upewniając się, że nie ma w nich jajka) z warzywami. Z komunikacją nie miałam większego problemu, większość kelnerów potrafi porozumieć się po angielsku chociażby na poziomie podstawowym. Chodząc po Pradze czy Wiedniu można było natknąć się na różne stoiska ze świeżymi pokrojonymi owocami, więc kilka razy kupiłam je jako przekąskę.

DSC_3073.JPG

  • Holandia i Niemcy (lipiec/sierpień 2015)

Wyjazd do Holandii i Niemiec wspominam jako jeden z najbardziej udanych i zdecydowanie najbardziej spontaniczny. W środę pewne okoliczności skłoniły mojego tatę do podjęcia decyzji o kilkudniowym wyjeździe do Holandii, a – ponieważ w towarzystwie zawsze raźniej – w czwartek o świcie byliśmy już w drodze. Podczas wielogodzinnej podróży w samochodzie zajadałam się bananami, waflami ryżowymi, kanapkami z awokado, daktylami i suszonymi owocami. Następnego ranka w Rotterdamie udaliśmy się na krótki spacer po parku, a następnie do centrum, gdzie na śniadanie kupiłam wielką (jeszcze ciepłą i miękką) pitę, którą poprawiłam przepysznym smoothie ze świeżych owoców (na tę chwilę nie pamiętam jakich, ale straganów z takimi soczkami było tam pełno!), a następnie solidną porcją soczystego mango. Na obiad w Amsterdamie udaliśmy się do restauracji indyjskiej, w której zamówiłam ryż z curry z ziemniakami i ciecierzycą. Pamiętam, że danie to było po stronie menu wegańskiego/wegetariańskiego.

Następnego dnia udaliśmy się do Niemiec, a w hotelowych restauracjach na śniadania jadałam corn flakes’y z cukrem kokosowym i wodą (brzmi dziwnie, ale jest naprawdę smaczne), bułki z dżemem i owoce – wybór naprawdę nie jest mały w takich miejscach, nawet dla wegan. Chodząc po Berlinie z tatą siadaliśmy w różnych miejsach, raz nawet trafiłam do wegańskiej knajpki azjatyckiej, gdzie zjadłam pyszne danie (a kuchnię azjatycką kocham). Któregoś wieczora przechodziłam obok zwyklego baru z fast-foodem, gdy moją uwagę przyciągnął napis na tablicy “vegan burgers” umieszczony pośród innych, niewegańskich opcji. Moje zaskoczenie było naprawdę duże, ale – mimo, że nie było to najzdrowsze danie – od razu skorzystałam z okazji i postanowiłam spróbować. Nie żałuję! Co prawda był to typowy tłusty burger, ale był naprawdę smaczny i uważam, że raz na jakiś czas na taki grzech można sobie pozwolić. Bardzo dobrze wspominam ten wyjazd, chociażby dlatego, że wieczorami, gdy ruch na ulicach Berlina robił się co raz mniej dokuczliwy, siadałam z tatą w barach, zamawialiśmy herbatę i coś do przekąszenia i siedzieliśmy do późna, rozkoszując się dobrą pogodą i rozmawiając. Raz zamówiliśmy nachosy z guacamole i salsą (naprawdę żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia!), a innym razem focaccię we włoskiej knajpie. Kocham Berlin za to, że tak dobrze spędziłam w nim czas, a także za duży wybór jeśli chodzi o wegańskie jedzenie.

  • Hiszpania i Portugalia (sierpień 2015)

Do Hiszpanii i Portugalii wybrałam się w ostatnim tygodniu Sierpnia 2015 roku, wraz z rodzicami. Była to typowa objazdówka – wielogodzinne transportowanie się autokarem do interesujących miasteczek, zwiedzanie, zmienianie hoteli niemal każdego dnia. Pod względem jedzenia wspominam ten wyjazd bardzo dobrze, miałam ze sobą (jak zwykle) dużo owoców (zarówno świeżych, jak i suszonych), wafli ryżowych, a na miejscu w marketach zaopatrywałam się w świeże soki, płatki owsiane błyskawiczne (dzięki temu mogłam zwyczajnie zalać je wrzącą wodą z czajnika i śniadanie gotowe!), cukier kokosowy. Kolacja zazwyczaj składała się z dwóch dań, więc o ile drugiego w ogóle nie ruszałam, bo zazwyczaj podawano nam mięso, o tyle jako pierwsze danie zawsze podawano proste, warzywne sałatki z bułkami i bagietkami, które zawsze ochoczo wyjadałam. Obiady zdarzało mi się jeść w wielu miejscach, bo niemal codziennie odwiedzaliśmy kolejne ciekawe zakątki Hiszpanii i Portugalii – nigdy tak naprawdę nie miałam problemu z zamawianiem wegańskiego jedzenia, często, gdy złapałam wi-fi, mogłam wyszukać sobie interesujące mnie restauracje z wegetariańskimi/wegańskimi daniami, a czasem trafiałam na nie zupełnie przypadkiem. Kelnerzy dobrze porozumiewali się po angielsku, więc nie miałam problemu z komunikacją.

  • Francja (styczeń 2016)

Mój wyjazd do Francji opisywałam już w którymś z pierwszych postów na tym blogu, zaraz po powrocie z Valmeinier. Nie będę się tutaj jakoś dokładnie rozpisywać, bo moim głównym źródłem kalorii był chleb, płatki, daktyle, banany – bardzo leniwa dieta, ale uwierzcie mi, że po 8 godzinach jeżdżenia na nartach czy też na snowboardzie naprawdę nie miałam ochoty na gotowanie i przesiadywanie w kuchni, mimo że miałam dostęp do aneksu kuchennego.

 

Mam nadzieję, że post pokazał Wam, że weganizm nie jest trudny w żadnym miejscu świata jeśli tylko naprawdę tego chcemy. Zawsze można samemu zaopatrzyć się w niezbędne produkty spożywcze lub zwyczajnie pytać – kto pyta nie błądzi! Jeśli jesteście zainteresowani innymi zdjęciami z wyjazdów czy też bardziej szczegółowymi opisami – dajcie znać! (:

Leave a comment